Marchlewski – O powieści społecznej

O powieści społecznej

Ogłaszamy drukiem jeszcze jeden sposród nieznanych listów Juliana Marchlewskiego do Władysława Orkana, odnalezionych w archiwum poety, znajdującym się w Bibliotece Jagiellońskiej. Cztery inne listy z tego archiwum ogłosiliśmy w nr 78 „Trybuny Ludu”. List poniższy, pisany w r. 1902, dotyczy sprawy przekładu powieści Orkana pt. „W Roztokach” na język niemiecki. Przy sposobności, Marchlewski porusza w sposób niezmiernie interesujący zagadnienie powieści społecznej. Uwagi wielkiego rewolucjonisty na ten temat są szczególnie aktualne w Polsce Ludowej.

J. Marchlewski

do Wł. Orkana

5.X.02

Szanowny Panie!

List Szanownego Pana z dnia 1 bm. i odbitkę powieści otrzymałem, jak również poprzednio wysłaną umowę.

„W Roztokach” przeczytałem z ogromnym zajęciem i dziękuję serdecznie za estetyczną przyjemność, jaką stąd miałem.

Co do ewentualnego tłomaczenia tej powieści zachodzą niestety, trudności bardzo pokaźne.

  1. O dobre tłomaczenie będzie ogromnie trudno. Jeżeli tłomacz nie będzie w stanie oddać całego czaru języka, jeżeli przy tem nie będzie miał sam w duszy poezji jaką daje polskie Podhale, nie odczuje przynajmniej tej poezji, tłomaczenie chybi wrażenia.

Czy pan zna kogo, co by się mógł podjąć tego tłomaczenia, co by władał tak po mistrzowsku językiem niemieckim, lub francuskim, a był w duszy Polakiem? Ja znam takiego, lecz niestety, teraz nie można mu powierzyć tego zadania, gdyż zajęty po uszy.

2. Gdybyśmy chcieli teraz przystąpić do wydania, okazałyby się pewne trudności. Jak wiadomo Sz. Panu, firma nasza musi wprowadzić nowy „modus” w sprawy wydawnicze. Będzie to nowiną dla rynku księgarskiego i z tym musimy się liczyć. Musimy mianowicie w pierwszych miesiącach naszego istnienia postawić kwestyę tak, aby co do ochrony praw autorskich nie mogło być żadnych wątpliwości. Ponieważ zaś ĺW Roztokach” było już drukowane w Warszawie, nie ma tej ochrony. Z tej przyczyny nie moglibyśmy wydawać w pierwszym czasie tej powieści, później – owszem. 

Nie biorąc tedy na się jeszcze żadnego formalnego zobowiązania, liczę na to, że za rok jaki, będziemy mogli ewentualnie podjąć się wydania. Oczywiście, nie możemy też wobec tego krępować Sz. Pana. Utwór jaki pisany i wydany przed umową, nie podlega jej warunkom i jeżeli znajdzie się tłomacz i wydawca, to my ze swej strony żadnych praw oczywiście nie rościmy. Gdyby atoli zgłosił się kto do Sz. Pana z propozycją tłomaczenia, prosiłbym Sz. Pana o zawiadomienie nas, być może, że wtedy zgodzilibyśmy się – gdyby przekład był oczywiście piękny – na wydanie.

Ośmielę się zapytać, nad czym obecnie Sz. Pan pracuje i czy możemy spodziewać się w czasie bliskim jakiego utworu do wydania? 

A teraz: Czy nie weźmie Pan za złe, że wypowiem kilka uwag, które mi się nasunęły przy czytaniu powieści? Pozwolę sobie uczynić je już nie jako wydawca, gdyż en w takich razach u mnie i u Pana głosu nie powinienem mieć, lecz jako czytelnik, któremu czasem roi się, że miałby coś do powiedzenia, więc pomimo obawy, że Sz. Pan może tych słów czytać nie będzie – rżnę.

Poruszasz Pan w powieści najżywotniejsze, jakie mogą być sprawy, sprawy walk i starć społecznych. W to mi graj. Lecz dlaczegoż by tych walk nie opisać nie tak, jak tu, w odbiciu indywidualnego losu jednostki? Dlaczegoby nie położyć na nie całego nacisku? Czytelnik w ogóle jest „głupia bestya”; czytając ślizga się po wierzchu. Trzeba więc zmusić go, aby zrozumiał o co chodzi. aby nie interesował go tylko los Franka Rakoczego, ale żeby nim wstrząsnął do głębi ten wielki dramat zapasów społecznych, dramat najciekawszy ze wszystkich.

I otóż w literaturze polskiej współczesnej, moim zdaniem brak ludzi, którzy by potrafili sięgnąć do tej skarbnicy, którzy by rzucili ludziom we łby zakute problematy wielkie, społeczne. W Pany odgaduję człowieka, który może to uczynić. Dlatego to „W Roztokach”, tak mnie zajęło. Dlatego to chciałbym, pragnąłbym z serca, aby w przyszłej powieści, którą nas Pan obdarzy, wielkie walki i zapasy społeczne przybraly formę jeszcze dobitniejszą.

Lecz widzę, że daję powód do nieporozumień. Posądzić mnie Pan gotów o to, że chodzi mi o „powieść tendencyjną”. Nie, nie chciałbym w oczach Pana uchodzić za tak głupią pałę. Nie tendencyę chodzi mi, tylko o to, żeby rwało za uczucie uśpione.

Nie agitatorem politycznym czy społecznym chciałbym widzieć poetę, lecz mistrzem, który wtłacza w łby masy przeświadczenie o tym, że ten tylko jest człowiekiem, którego obchodzą do żywego losy ludzkie, a te nie kończą się na sferze uczuć osobistych i cierpień jednostkowych.

Jeszcze raz proszę o wybaczenie za te uwagi niewczesne i proszę tylko wierzyć w serdeczną życzliwość z jaką jestem dla Pana.

J.B. Marchlewski