Luksemburg – “Tak defilowała przede mną cała wspaniała wojna. “

List do Zofii Liebknecht,
Wrocław, grudzień 1917 r.

Sonieczko, ptaszyno moja, tak się ucieszyłam Pani listem, chciałam zaraz odpisać, ale miałam właśnie dużo pracy, nad którą musiałam się bardzo skoncentrować, dlatego nie mogłam pozwolić sobie na ten luksus. Poźniej zaś wolałam już raczej poczekać na okazję, bo przecież o wiele milej jest swobodnie porozmawiać, tylko między nami. […]

Mija teraz rok, od kiedy Karol (Liebknecht)  siedzi w Luckau.[1] W tym miesiącu często o tym myślałam i równo roku temu była Pani u mnie we Wronkach, podarowała mi Pani piękną choinkę. W tym roku kazałam sobie tutaj ją kupić, ale przyniesiono mi nędzne drzewko, w którym brak wielu gałęzi – nie ma porównania z zeszłoroczną. Nie wiem, jak umieszczę na niej osiem świeczek, które zdobyłam. To już trzecie moje święta Bożego Narodzenia w ciupie, ale proszę tylko nie traktować tego tragicznie. Jestem tak spokojna i wesoła jak zawsze.

Wczoraj długo nie mogłam zasnąć – nigdy nie mogę teraz spać przed pierwszą, ale muszę już o dziesiątej kłaść się do łóżka, bo gaszą światło – wtedy marzę sobie w ciemności o różnych rzeczach. Wczoraj więc myślałam, jakie to dziwne, że stale żyję w radosnym upojeniu – bez żadnej szczególnej przyczyny. I tak leżę na przykład tutaj w ciemnej celi na materacu twardym jak kamień, wokół mnie panuje w domu, jak zwykle, cmentarna cisza, człowiek ma wrażenie, że jest w grobie; od strony okna odbija się na suficie refleks latarni, która całą noc się pali przed więzieniem. Od czasu do czasu słychać tylko całkiem stłumiony, daleki turkot przejeżdżającego pociągu albo zupełnie blisko pod oknami chrząkanie strażnika, który w swoich ciężkich butach powoli robi kilka kroków, by rozruszać zesztywniałe nogi. Piasek tak beznadziejnie skrzypi pod tymi krokami, że w wilgotną, ciemną noc rozbrzmiewa z tego cała pustka i rozpaczliwość istnienia. Leżę wtedy cicho, samotna, otulona wieloma czarnymi chustami ciemności, nudy, niewoli, zimy – a zarazem serce mi bije z niepojętej, nieznanej wewnętrznej radości, jak gdybym chodziła po kwitnącej łące w promieniach słonecznego blasku. I w ciemności uśmiecham się do życia, jakbym znała jakąś czarodziejską tajemnicę, która przeczy wszystkiemu, co złe i smutne, i przeistacza to w samą światłość i szczęście. A przy tym sama szukam powodu tej radości, nic nie znajduję i znów muszę się śmiać – z samej siebie. Przypuszczam, że tą tajemnicą nie jest nic innego jak samo życie; głęboka ciemność nocy jest tak piękna i miękka jak aksamit, jeśli się tylko dobrze patrzy; a zgrzyt wilgotnego piasku pod powolnymi, ciężkimi krokami strażnika śpiewa także małą piękną pieśń o życiu – jeśli się tylko umie dobrze słuchać. W takich chwilach myślę o Pani i tak bardzo pragnęłabym przekazać Pani ten czarodziejski klucz, który pozwala we wszelkich sytuacjach dostrzegać piękno i radość życia, aby Pani też żyła w upojeniu i chodziła jak po barwnej łące. Nie mam przecież zamiaru zbywać Pani ascezą, urojonymi radościami. Życzę Pani wszystkich realnych radości zmysłowych, jakich Pani pragnie. Chciałabym tylko dać Pani jeszcze oprócz tego moją niewyczerpaną pogodę wewnętrzną, abym mogła być spokojna, że idzie Pani przez życie w haftowanym gwiazdami płaszczu, który chroni Panią przed wszystkim, co małe, trywialne i budzi trwogę.

Zerwała Pani w parku w Steglitz ładny bukiet czarnych i różowo-fioletowych jagód. Jeśli chodzi o czarne jagody, może to być albo dziki bez – jego jagody wiszą w ciężkich gęstych gronach między dużymi, pierzastymi wachlarzami liści, zapewne je Pani zna – albo, co bardziej prawdopodobne, ligustr: smukłe, delikatne, proste wiechy jagód i wąskie, podłużne, zielone listki. Różowo-fioletowe jagody, schowane pod małymi liśćmi, mogą być karłowatymi niesplikami; co prawda, są one właściwie czerwone, ale o tej późnej porze roku są już trochę przejrzałe i nadgniłe, więc często wyglądają jak fioletowo-czerwonawe; listki są podobne do mirtu; małe, ostro zakończone, ciemnozielone, z wierzchu skórzane, a od spodu chropowate.

Soniusiu, czy zna Pani Die verhängnisvolle Gabel Platena? Czy mogłaby mi Pani to przysłać lub przywieźć? Karol wspomniał kiedyś, że czytał to w domu. Wiersze Georgego są piękne; teraz wiem, skąd pochodzi wiersz: „I w szumie czerwonawych zbóż”, który Pani zwykle deklamowała, kiedy spacerowałyśmy po polach. Czy może Pani przy okazji przepisać mi Nowego Amadisa?[2] Tak lubię ten wiersz – oczywiście dzięki pieśni Hugona Wolfa – ale go tu nie mam. Czyta Pani dalej Legendę o Lessingu? Wróciłam do Historii materializmu Langego,[3]  która zawsze działa na mnie pobudzająco i odświeżająco. Tak bardzo chciałabym, aby ją Pani kiedyś przeczytała.

Ach, Sonieczko, przeżyłam tutaj ciężki ból – . Na podwórze, po którym spaceruję, często przyjeżdżają wojskowe wozy załadowane workami albo starymi żołnierskimi mundurami i koszulami, często poplamionymi krwią… Tutaj się je wyładowuje, przekazuje do cel, łata, a później znów załadowuje i dostacza wojsku. Ostatnio przyjechał taki wóz, zaprzężony nie w konie, lecz bawoły.

Pierwszy raz widziałam z bliska te zwierzęta  . Mają budowę mocniejszą i szerszą niż nasze woły, płaskie głowy i płasko zagięte rogi, a zatem czaszki bardziej podobne do naszych owiec, są całkiem czarne, a oczy mają duże, łagodne i czarne. Pochodzą z Rumunii, są łupem wojennym… Żołnierze, którzy jechali tym wozem, opowiadali, że bardzo było trudno złapać te dzikie zwierzęta, a jeszcze trudniej użyć ich jako siły pociągowej, bo były przyzwyczajone do wolności. Były strasznie bite, póki pojęły, że przegrały wojnę i że powiedzenie „vae victis” ma do nich zastosowanie…

W samym Wrocławiu podobno jest bez mała sto takich zwierząt; w dodatku były przyzwyczajone do obfitych rumuńskich pastwisk, a tu dostają marną i skąpą paszę. Wykorzystuje się je bezlitośnie do dźwigania wszelkich możliwych wozów ciężarowych i szybko przy tym zdychają. – Otóż kilka dni temu przyjechał wóz z workami. Był tak wysoko załadowany, że bawoły nie mogły go przeciągnąć przez próg bramy wjazdowej. Żołnierz-konwojent, brutalne chłopisko, zaczął tak okładać zwierzęta grubym końcem biczyska, że strażniczka z oburzeniem zapytała go, czy nie ma litości dla zwierząt! „Dla nas, ludzi, też nikt nie ma litości!” odpowiedział ze złośliwym uśmiechem, i uderzył jeszcze silniej… W końcu zwierzęta pociągnęły wóz i przebyły wzniesienie, ale jedno z nich krwawiło…

Sonieczko, bawola skóra jest przysłowiowo gruba i twarda, a była zdarta. Podczas wyładowywania zwierzęta stały później całkiem cicho, zmęczone, a jedno z nich, to, które krwawiło, patrzyło przed siebie z takim wyrazem czarnego oblicza i łagodnych czarnych oczu jak zapłakane dziecko. Był to wręcz wygląd dziecka, które zostało surowo ukarane, a nie wie, za co, dlaczego, nie wie, jak uniknąć męki i brutalnej przemocy… Stałam przed nim, a zwierzę patrzyło na mnie, łzy płynęły mi z oczu – były to jego łzy; nie można spazmować z większym żalem z powodu najukochańszego brata, niż ja spazmowałam w swej bezsilności z powodu tego cichego cierpienia. Jak dalekie, jak nieosiągalne, stracone są piękne, wolne, soczyście zielone pastwiska Rumunii! Jak inaczej świeciło tam słońce, wiał wiatr, jak inne były piękne głosy ptaków, które się tam słyszało, czy też melodyjne wołanie pasterzy. A tutaj – to obce, okropne miasto, ta duszna stajnia, to obrzydliwe stęchłe siano zmieszane ze zgniłą słomą, ci obcy, straszni ludzie i – bicie, krew cieknąca ze świeżej rany… Och, mój biedny bawole, mój biedny, kochany bracie, oboje stoimy tu tak bezsilni i niemi, a łączy nas tylko ból, bezsilność, tęsknota. – 

Tymczasem więźniowie skrzętnie uwijali się przy wozie, zdejmowali ciężkie worki i dźwigali je do budynku; natomiast żołnierz włożył obie ręce do kieszeni spodni, spacerował dużymi krokami po podwórku, uśmiechał się i cicho gwizdał modną piosenkę. Tak defilowała przede mną cała wspaniała wojna.

Proszę wkrótce napisać, ściskam Panią, Sonieczko.

Oddana Pani

Rosa

Soniusiu najdroższa, niech Pani mimo wszystko będzie spokojna i pogodna. Takie jest życie i tak je trzeba przyjmować, dzielnie, odważnie i z uśmiechem – mimo wszystko, Wesołych Świąt!

Przypisy
  1. Karl Liebknecht został 8 grudnia 1916 r. przewieziony do zakładu karnego w Luckau.
  2. J. W. Goethe, Nowy Amadis, przeł. Zbigniew Bieńkowski, w: J. W. Goethe, Poezje, t. I, Wrocław 1960.
  3. Friedrich Albert Lange, Historia filozofii materialistycznej i jej znaczenie w teraźniejszości, przeł. Aleksander Świętochowski, Warszawa 1881.

Dzierzyński – KOMUNIKAT PRZEWODNICZĄCEGO OGÓLNOROSYJSKIEJ KOMISJI NADZWYCZAJNEJ

KOMUNIKAT PRZEWODNICZĄCEGO OGÓLNOROSYJSKIEJ KOMISJI NADZWYCZAJNEJ [1] 

Wobec wykrycia spisku, który miał na celu wywołanie zbrojnego wystąpienia przeciwko władzy radzieckiej za pomocy eksplozji, uszkadzania torów kolejowych i wywoływania pożarów, Ogólnorosyjska Komisja Nadzwyczajna uprzedza, że wszelkie tego rodzaju wystąpienia oraz agitacja będą tłumione z całą bezwzględnością. 

W celu uchronienia od głodu Piotrogrodu i Moskwy, w celu uratowania setek i tysięcy niewinnych ofiar, Ogólnorosyjska Komisja Nadzwyczajna będzie zmuszona zastosować jak najsurowsze sankcje karne przeciw każdemu, kto będzie miał coś wspólnego z białogwardzyjskimi wystąpieniami i próbami zbrojnego powstania. 

Przewodniczący WCzK 

F Dzierzyński 

,, Izwiestija ” nr 71

Z 2 Kwietnia 1919r

[1] powyższy komunikat został wydany w związku z telenografem Lenina, zlecającym WCzK likwidowanie w jak najbliższym czasie usiłowań agentów Kołczaka i Denikina oraz ” aliantów”, zmierzających przy pomocy eksplozji, uszkadzania torów kolejowych i agitacji strajkowej do pozbawienia ludności Piotrogrodu i innych miejscowości wody, żywności itp., do wywołania niezadowolenia i w ten sposób do obalenia władzy radzieckiej. Red. 

Marchlewski – List 4

Steglitz pod Berlinem. Forst – Str. 15   31.10.10

Drogi Szanowny Panie! Śmiem przypomnieć się Wam i w imię dawnej znajomości prosić Was o przyczynek do „Młota”. Pisał mi redaktor Fiedler*), że czyniliście mu obietnice i polecił mi prosić usilnie o jej spełnienie. Wiecie, że cała czereda z prasy warszawskiej miota się na „Młot”. My sobie to mamy za zaszczyt. Wśród zgrai dziennikarstwa warszawskiego ludzi rozumnych a czystych pono na pięciu palcach policzy, więc ta cała powódź fałszów, śród których sfałszowanie cytaty o „trupie Polski” jest wcale jeszcze nie najbardziej potworne, – dziwić nie może. A zresztą: wszystko w porządku. Przywykliśmy n.p. do tego, że o „Vorwärts’ie” lub „Humanité” nigdy żaden publicysta burżuazyjny Niemiec lub Francji nie wyrazi się inaczej jak z pianą na ustach; dlaczegoż więc w Polsce mieli by inaczej traktować „Młot”? Żywię przecież nadzieję, że Wy oceniacie tę nagankę jak należy i ona nie powstrzyma Was od tego, abyście robociarzom warszawskim sprawili duszną „frajdę”, dając im w „Młocie” jakiś swój utwór.

Korzystam ze sposobności, aby Wam donieść o osobie, o ile się tym interesujecie. Więc: od 1905 do 1908 żyłem cała piersią, pracując w Kraju. Bywało niekiedy szpetnie; parę miesięcy wszy jadły w kazamatach Waszego sługę, gorsze było, gdy w okresie reakcji obrzydzenie człowieka brało, ile razy musiał stykać się z „inteligencją”, z „sympatykami” i innym plugastwem. Lecz zawsze, nawet w czasach najgorszych, było zawsze jeszcze dobrze śród owych rogatych dusz robociarzy polskich. Wierzę, że tych sam diabeł nie zmoże.

W roku 1908 już nazbyt ciasno mi się zrobiło: na piętach miałem psiarnię i trzeba było wynieść się. Od tego czasy pełnię służbę po dawnemu: w partii polskiej i niemieckiej s.d. No, służba to znana: orka aż do upadłego i kwita, Lecz skarżyć się nie ma co: zdrowie jako tako dopisuje, żona – też placu wszelakim przykrościom życiowym wbrew dotrzymuje, córa mi rośnie na schwał, więc się żywot kołacze.

Wdzięcznym będę, jeżeli mi parę słów o sobie nakreślicie, a prośę swą gorąco jeszcze raz polecam.

Uścisk dłoni

J.B. Marchlewski

*) Towarzysz Franciszek Fiedler był wówczas członkiem redakcji pism legalnych SDKPiL i sekretarzem tej redakcji na kraj, podpisywał też jako redaktor odpowiedzialny „Młot”.

Marchlewski – Interes narodu – to interes ludu roboczego

Interes narodu – to interes ludu roboczego

„…Wszędzie burżuazja wynajduje hasła niby „wspólne całemu narodowi”. U nas w Polsce prawi ona o interesach narodowych, o „wspólnej nam wszystkim sprawie” i tak dalej… Interes narodu polskiego – to interes ludu roboczego, który stanowi olbrzymią większość narodu. Ten lud roboczy ojczyznę swą kocha, o swe interesy narodowe dba… Zwycięską rewolucją ludową zniesie carat i zabezpieczy również naród polski od ucisku i prześladowań narodowych…”

Luksemburg – List 10

[Paryż] Poniedziałek [12.III.1894) [a]

Znowu dzień upłynął i ja siedzę przy swoim stoliku i piszę do Ciebie. Pisałam Ci dziś kartę z moją decyzją[1] Czy to się uda zrobić, będę jutro wiedziała pocztą od Reiffa. Jeśliby się nie udało rozinterliniować wstępnego, to napiszę jutro prędko wewnętrzny na 4 szpalty. Jestem tak odurzona tu, że, wyobraź sobie, nie przyszło mi to wpierw na myśl, ciągle mi się

kręcił Julka artykuł[2] Prawda i to, że wczoraj ani dziś nie byłam w stanie. Mam ciężki ból głowy. Jutro mi może będzie lepiej. Dziś zaledwie zrobiłam korektę wstępnego[3] i prawodawstwa[4] i posłałam już Reiffowi. Prawda i to, że to żmudna robota i długo czasu zajęła, bo oni jeszcze wcale korekty nie robili. Artykuł o prawodawstwie wcale nie zepsuty. A co Jadzia nad nim pracowała tyle – nie wiem. Zmienione może 2 – 3 slowa. I to ja teraz musiałam sama język w wielu miejscach poprawiać. Ale nie wypada mi jej to wykazywać, bo ona taka miła i skromna. Tak więc, jak widzisz, dziś zeszedł mi dzień na jeździe do Reiffa (1 1/2godz.), potem na korekty i raz na wyjście z Jadzią po sprawunki. Niezbyt to dużo. Ale od jutra biorę się energicznie. Jutro poprawię majową broszurę i skończę korekty. Pojutrze zaś do pisania. Postanowiłam w nr majowy vel marcowy wsadzić dla urozmaicenia tłumaczenie artykuliku Guesde’a z ich majowej broszurki i napisać mały kawałek o kobietach[5]. Razem na szpaltę. To ożywi nr, prawda?

Broszurka majowa będzie złożona na nr 8 elsevirem, bo on tylko ten ma wolny, zresztą to dość ładny numer. Papier obstalowałam cienki. Wyjdzie akurat na arkusik.

Złoto, co Ty robisz, jak się masz? Co z Twoim reumatyzmem? Co z nerwami? Czyś   j u ż   o b s t a l o w a ł   a r t y k u ł   u   K r ( i c z e w s k i e g o)   i   G e l [f a n d a]?  Czy Julek już kończy swoje? Niech wszystko będzie gotowe, aby nie było zwłoki. Adolf i Jadzia są dzieciaki, zupełnie innego kalibru ludzie niż my. Dziwnie się trochę z nimi czuję. Dość widzieć ich obejście z obcymi ludźmi, aby poznać, o ile oni są w stanie mieć wpływ i być przedstawicielami partii. Naiwność, prostota arkadyjska! O odczycie przemyśliwam. Miałby duże znaczenie, a gdyby się udał – ogromne. 

Z prowodyrów tamtych[6] są Motz[7] Bolek [Dębiński] i Urbach(!)[8]. Argumenty – o ile mi Jadzia powtarzała – zupełnie te same co

w Zurychu. Prócz Adolfa, Jadzi Wojnarowskiej[9] z Gutmayerem 10 – wszyscy patrioci[11]! Nie dziw, że te dzieciaki się tu tak niemocno czują. To prawdziwe gniazdo szerszeni. Ano zobaczymy! Ale wpierw wszystko musi być zrobione.

Złoto moje, tak mi z Toba dziwnie – doprowadziłeś mnie do tego, że się żenuję pisać Ci prywatnie, o swoich uczuciach i wrażeniach. Zdaje mi się, że to coś złego, jeśli nie o sprawie pisać.

Dlatego skończę. Mniejsza o to. Bądź zdrów i pisz!

Twoja R.

Do Anny [Gor.] zbieram się pisać. Co u niej słychać? Czy l e p i e j? Kiedy się zbiera wychodzić? Czy chodzisz do niej co dzień?!

Pokłoń się jej serdecznie ode mnie!

Julka też uściskaj ode mnie.

Pisz!

Lopek [Bein] zaaresztowany.

Czyś babie wymówił mój pokój!!

[a] Data ustalona na podstawie treści.

[1] Zob. list 9.

[2] Zob. przypis 8 do listu 8.

[3] Ch. (J. Chrzanowska): Święto Majowe.

Sprawa Robotnicza II, 1894, nr 8, s. 1.

[4] [R. Luksemburg]: Ochronne prawodawstwo robotnicze. [II odcinek] Sprawa Robotnicza III, 1894, nr 9, s. 1-2.

[5] Żaden z dwu wymienionych artykułów nie znalazł się w numerze.

[6] Mowa o działaczach ZZSP i PPS.

[7] Bolesław Motz (1865-1935) – lekarz, studiował medycynę w Petersburgu, a następnie w Paryżu. W omawianym okresie przebywał już stale na emigracji w Paryżu, gdzie związany był z PPS, współredagował ukazujący się w latach 1892-1893 „Przegląd socjalistyczny”, przez wiele lat aktywnie działał w środowiskach postępowej niepodległościowej emigracji polskiej. W późniejszych latach – profesor Sorbony, wybitny specjalista – urolog. W latach 1928–1933 – senator z ramienia PSL „Wyzwolenie” (mieszkał wówczas nadal stale w Paryżu).

[8] Ignacy Urbach – polski emigrant socjalistyczny pochodzący z Łodzi, od 1892 lub 1893 r. przebywał w Paryżu, gdzie związany byt początkowo z PPS, zaś w 1895 r. zbliżył się do SDKP. Pod pseudonimem

Rivière stale współpracował z czołowymi francuskimi pismami socjalistycznymi, jak „La Petite République” i in. Po I wojnie światowej – współpracownik „,La Nouvelle Revue Socialiste”. Członek PPS. Zmarł w latach dwudziestych.

[9] Cezaryna Wanda Wojnarowska (1858-1911) – wybitna działaczka pierwszych kółek socjalistycznuch i I Proletariatu, a następnie SDKPiL. W owym okresie Wojnarowska zamieszkiwała stale w Paryżu i do 1904 r. była przedstawicielką SDKPiL w Międzynarodowym Biurze socjalistycznym. Biografię jej zob. Z pola walki 1963, mr 4(24), s. 180-208.

[10] Guttmayer Stanisław (1857-?) – robotnik-tapicer, członek „Wielkiego Proletariatu”, następnie na emigracji w Paryżu, gdzie po kilku latach dorobił się własnego warsztatu tapicerskiego. Członek SDKPiL.

[11] Termin używany wówczas przez internacjonalistyczny nurt ruchu robotniczego wobec przedstawicieli kierunku niepodległościowego w socjaliźmie polskim, miał odcień pejoratywny i oznaczać miał uleganie tendencjom nacjonalistycznym.

Marchlewski – List 3

Monachium, 20.X.1904

W-ny Władysław Orkan

Blonay sur Vevey

Szanowny, Drogi Panie!

W tej chwili otrzymałem rękopis i list. Dzięki serdeczne. Czy te powiastki będą drukowane w jakim piśmie polskim, czy też wejdą w skład jakiego zbiorku? Kiedy się ukażą? Muszę o tym wiedzieć, abym mógł postąpić odpowiednio z ochroną. Jeżeli bowiem ukażą się nie zaraz, to wydam tomik zaznaczywszy, że te nowele są „tłomaczone z nieogłoszonego rękopisu”. 

Co do „Roztoki”. Chętnie bym się zabrał do tego, ale jakoś tłomacza godnego nie mam, Jak tam o zwyczajną prozę, to są, ale Wasze poematy to sprawa nielada. Mamy jednego tłomacza tęgiego, to ten się zląkł, natomiast ofiarują mi się tłomaczyć różne gamonie (im mniej która szelma potrafi, tym bardziej się porywa). Ale może temu poradzimy: Jesteście w Blonay pono w tej samej gospodzie, gdzie był latem dr. Jonasz Fraenkel; ja tego pana od 3 miesięcy szukam, znaleźć nie mogę. Może tam mają jego adres; wnetki by się tą sprawę załatwiło, bo ten to potrafi, samego by Słowackiego przetłomaczył. Postarajcie mi się z łaski swojej jeno o adres, to już ja go uproszę.

Oj bieda mi z tłomaczeniami. Pozwolił Żeromski jakiej potworze z Brodów tłomaczyć „Popioły”, ten najcudniejszy poemat, a ja musiałem potem już zgodzić się na to i nabyć jej przekład. Cóż się okazało? Nie umie ta paskuda po polsku, więc przekręca; nie ma pogańska dusza pojęcia o niczem, – ani na wsi to nie był nigdy, ani w górach, ani historyi się nie uczyło, ani żadnej rzeczy; ale nie umie też beskurcya jedna po niemiecku, pisze stylem – no stylem z Brodów. Cudaczne to tam bywają rzeczy „Belki modrzewiowe” n.p. przetłomaczyła „Wachholderholz” – z jałowca se belki wystrugała sztuką czarowniczą. Autor powiada, że „wzięli działo”, a u niej wyszło, że – pocisk (Geschoss zamiast Geschütz); autor powiada „mąż stanu”, a ona zrobiła „home du monde”; no słowem cacane bzdurstwa. Siedzę tedy i klnę, a klnę jak fornal, przerabiając trzy tomy tłomaczenia, a rękopis to wygląda jak szlachtuz zajuszony, bo czerwonym atramentem po nim tak mażę. Musiałem się uskarżyć, bo już mi ciężko strasznie z tym gałgaństwem.

„Herkules” śliczności jest. Więc jak tylko się przetłomaczy, postaram się umieścić w jakim godnem piśmie. Co do dramatu: jeżeli będzie mowa wiązana, utrudni to przekład znacznie, ale i temu się podoła, Tylko, proszę, nie zaniechajcie sprawy i nie zwłóczcie nadto, żeby tłomacz miał czasu dosyć i mógł się przyłożyć należycie.

Tomik liczę, ukaże się w marcu.

Jakże Wam, Kochany Panie, Szwajcaria służy? W głowę zachodzę, jakim to szlakiem ciągnęliście, żeście nie zawadzili o Monachium. Liczę, że spowrotem tędy machniecie. A na lato to już liczę mocarne rzeczy będziemy razem czynić. Kalkuluję: Lodowy, Łomnica a Kozie Wierchy; pozatem ze dwie niedziele włóczęgi po górach a dolinach. Do Liptowa mi trza, psy kupować i jeszcze się tam co znajdzie.

Serdeczny uścisk dłoni

J.M.

Luksemburg – List 9

[Karta pocztowa]

Monsieur Grosovsky

Fluntern

Zürich

[Paryź] Poniedziałek, 2-ga [12.III.1894] [a]

Złoto, bylam u Reiffa. Broszura będzie zaczęta dopiero za 2 dni! W żaden sposób nie mogłam wytargować inaczej, bo on ma masę roboty. Za to tym razem przejrzę ją starannie i od razu w 1 dzien bedzie gotowa. Co do numeru zmieniłam decyzję. Zanimbyś mi przysłał Julka artykuł, byłoby za długo i wlazłoby w paradę broszurce. Otóż każę mu skrócić o 2 szpalty (teraz brakuje 4), wtedy nr wyjdzie mniejszy o ćwiartkę – mniejsza o to. W tym celu każę mu wyjąć interlinie z wstepnego.

Spieszcie z artykułami marcowymi i lutowymi !!

Listy Twoje odebrałam. Z Brz(eziną) [1] przykra historia i zupełnie nie rozumiem, w jaki sposób on pokręcił. Nie wiem znowu, czyś dobrze telegrafował: Sz. naprzeciwko Gr.?[2] Czy tak? To dobrze. Jeszcze dziś napiszę. Bądź zdrów tymczasem. Biorę się teraz do korekt. Zmienię wszystko, jak cheesz. – 7, Faubourg St. Denis, Chambre 11.

[a] Miejscowość i data stempla pocztowego.

[1] Karol Brzezina – działacz lewego skrzydła PPS zaboru pruskiego, pomocnik notariusza, zamieszkały w Krzyżu i w pewnym okresie w Kluczborku, pośredniczył w nielegalnym transporcie literatury SDKP do Królestwa Polskiego.

[2] Prawdopodobnie szyfr związany z transportem literatury rewolucyjnej.

Marchlewski – List II

Monachium. dn. 24.X.1903

W-ny Pan

Wł. Orkan-Smreczyński

Poręba Wielka

p. Niedźwiedź

Szanowny i Drogi Panie!

Nareszcie słów kilka od Pana – Nowelle Pańskie rzeczywiście leżą odłogiem – czekamy na przyobiecane dwie nowe. Tem większa radość z obietnicy. Oby się ziściła. A jeszcze dramat nowy. Winszuję i z góry się cieszę. – Czy dramat ludowy? czy też ogólniejszej treści, czy też z wybitnie lokalnym kolorytem (tu już wylazł wydawca).

A teraz co do ciupagi: Byłbym dawno napisał i pięknie podziękował, ale czekałem listu i tak się odwlekło. Jest arcypiękna i robi tu furorę. Jeden z artystów zabrał mi ją i chce kopiować dla kilku swoich przyjaciółek, którym się bardzo podobała. Jednakże jako dar przyjąć nie mogę, w żaden sposób nie mogę. Wszak wiecie, że broni i ostrych narzędzi darować nie wolno, inaczej „przyjaźń przerąbana”. Przesądny jestem, boję się. Więc zechciejcie koniecznie podać cenę, zaś już wydobycie tak pięknej rzeczy jest przysługą nielada.

Serdeczny uścisk dłoni

Marchlewski – O powieści społecznej

O powieści społecznej

Ogłaszamy drukiem jeszcze jeden sposród nieznanych listów Juliana Marchlewskiego do Władysława Orkana, odnalezionych w archiwum poety, znajdującym się w Bibliotece Jagiellońskiej. Cztery inne listy z tego archiwum ogłosiliśmy w nr 78 „Trybuny Ludu”. List poniższy, pisany w r. 1902, dotyczy sprawy przekładu powieści Orkana pt. „W Roztokach” na język niemiecki. Przy sposobności, Marchlewski porusza w sposób niezmiernie interesujący zagadnienie powieści społecznej. Uwagi wielkiego rewolucjonisty na ten temat są szczególnie aktualne w Polsce Ludowej.

J. Marchlewski

do Wł. Orkana

5.X.02

Szanowny Panie!

List Szanownego Pana z dnia 1 bm. i odbitkę powieści otrzymałem, jak również poprzednio wysłaną umowę.

„W Roztokach” przeczytałem z ogromnym zajęciem i dziękuję serdecznie za estetyczną przyjemność, jaką stąd miałem.

Co do ewentualnego tłomaczenia tej powieści zachodzą niestety, trudności bardzo pokaźne.

  1. O dobre tłomaczenie będzie ogromnie trudno. Jeżeli tłomacz nie będzie w stanie oddać całego czaru języka, jeżeli przy tem nie będzie miał sam w duszy poezji jaką daje polskie Podhale, nie odczuje przynajmniej tej poezji, tłomaczenie chybi wrażenia.

Czy pan zna kogo, co by się mógł podjąć tego tłomaczenia, co by władał tak po mistrzowsku językiem niemieckim, lub francuskim, a był w duszy Polakiem? Ja znam takiego, lecz niestety, teraz nie można mu powierzyć tego zadania, gdyż zajęty po uszy.

2. Gdybyśmy chcieli teraz przystąpić do wydania, okazałyby się pewne trudności. Jak wiadomo Sz. Panu, firma nasza musi wprowadzić nowy „modus” w sprawy wydawnicze. Będzie to nowiną dla rynku księgarskiego i z tym musimy się liczyć. Musimy mianowicie w pierwszych miesiącach naszego istnienia postawić kwestyę tak, aby co do ochrony praw autorskich nie mogło być żadnych wątpliwości. Ponieważ zaś ĺW Roztokach” było już drukowane w Warszawie, nie ma tej ochrony. Z tej przyczyny nie moglibyśmy wydawać w pierwszym czasie tej powieści, później – owszem. 

Nie biorąc tedy na się jeszcze żadnego formalnego zobowiązania, liczę na to, że za rok jaki, będziemy mogli ewentualnie podjąć się wydania. Oczywiście, nie możemy też wobec tego krępować Sz. Pana. Utwór jaki pisany i wydany przed umową, nie podlega jej warunkom i jeżeli znajdzie się tłomacz i wydawca, to my ze swej strony żadnych praw oczywiście nie rościmy. Gdyby atoli zgłosił się kto do Sz. Pana z propozycją tłomaczenia, prosiłbym Sz. Pana o zawiadomienie nas, być może, że wtedy zgodzilibyśmy się – gdyby przekład był oczywiście piękny – na wydanie.

Ośmielę się zapytać, nad czym obecnie Sz. Pan pracuje i czy możemy spodziewać się w czasie bliskim jakiego utworu do wydania? 

A teraz: Czy nie weźmie Pan za złe, że wypowiem kilka uwag, które mi się nasunęły przy czytaniu powieści? Pozwolę sobie uczynić je już nie jako wydawca, gdyż en w takich razach u mnie i u Pana głosu nie powinienem mieć, lecz jako czytelnik, któremu czasem roi się, że miałby coś do powiedzenia, więc pomimo obawy, że Sz. Pan może tych słów czytać nie będzie – rżnę.

Poruszasz Pan w powieści najżywotniejsze, jakie mogą być sprawy, sprawy walk i starć społecznych. W to mi graj. Lecz dlaczegoż by tych walk nie opisać nie tak, jak tu, w odbiciu indywidualnego losu jednostki? Dlaczegoby nie położyć na nie całego nacisku? Czytelnik w ogóle jest „głupia bestya”; czytając ślizga się po wierzchu. Trzeba więc zmusić go, aby zrozumiał o co chodzi. aby nie interesował go tylko los Franka Rakoczego, ale żeby nim wstrząsnął do głębi ten wielki dramat zapasów społecznych, dramat najciekawszy ze wszystkich.

I otóż w literaturze polskiej współczesnej, moim zdaniem brak ludzi, którzy by potrafili sięgnąć do tej skarbnicy, którzy by rzucili ludziom we łby zakute problematy wielkie, społeczne. W Pany odgaduję człowieka, który może to uczynić. Dlatego to „W Roztokach”, tak mnie zajęło. Dlatego to chciałbym, pragnąłbym z serca, aby w przyszłej powieści, którą nas Pan obdarzy, wielkie walki i zapasy społeczne przybraly formę jeszcze dobitniejszą.

Lecz widzę, że daję powód do nieporozumień. Posądzić mnie Pan gotów o to, że chodzi mi o „powieść tendencyjną”. Nie, nie chciałbym w oczach Pana uchodzić za tak głupią pałę. Nie tendencyę chodzi mi, tylko o to, żeby rwało za uczucie uśpione.

Nie agitatorem politycznym czy społecznym chciałbym widzieć poetę, lecz mistrzem, który wtłacza w łby masy przeświadczenie o tym, że ten tylko jest człowiekiem, którego obchodzą do żywego losy ludzkie, a te nie kończą się na sferze uczuć osobistych i cierpień jednostkowych.

Jeszcze raz proszę o wybaczenie za te uwagi niewczesne i proszę tylko wierzyć w serdeczną życzliwość z jaką jestem dla Pana.

J.B. Marchlewski

Julian Marchlewski – Nieznane listy 1

Nieznane listy Juliana Marchlewskiego

I.

Monachium, 23.II.1903

W-ny Orkan-Smreczyński

w Porębie Wielkiej

Szanowny Panie!

Przepraszam najmocniej, że dziś dopiero odpowiadam na list Pana z dnia 12 b. m. Stało się wskutek nawału zajęć: Pierwsza rzecz „Na dnie życia” Gorkiego, poszła bajecznie a powodzenie przysporzyło strasznie dużo pracy. Dramat ten grają w Berlinie, od miesiąca nie schodzi ze sceny a teatr co dnia pełny; mamy też już kontrakty z całym szeregiem teatrów niemieckich, z teatrem czeskim a teraz pertraktujemy z Krakowem i o przekłady francuski i włoski. – Gorkij, który dawniej był tu okradany, otrzyma kilkadziesiąt tysięcy marek. Pozwalam sobie przesłać Szanownemu Panu egzemplarz tłomaczenia niemieckiego, wywdzięczając się za przysłanie „Skapany świat”. 

Co do tłumaczenia nowel napisałem do pana Bytkowskiego. Lecz obawiam się, że już przetłomaczył niektóre z kwestyonowanych przez Sz. Pana utworów.

Co do Pomoru: Skoro cenzura tak bardzo chlaszcze, to czy nie lepiej byłoby zaraz uratować te rzeczy? Druk rozpocząć możemy zaraz, lecz nie ma gwałtu, gdyż „Głos” chyba będzie drukować kilka miesięcy. Proszę zatem o uwiadomienie, kiedy moglibyśmy otrzymać uzupełnienie podkreślonych ustępów, lecz tak, żeby drukarz miał odrazu druku na cały arkusz, albo lepiej jeszcze 2-3 arkusze.

Proszę przyjąć wyrazy głębokiego szacunku i serdecznej życzliwości.

J.B. Marchlewski

Jeszcze będę się naprzykrzał. „Piekiełko” niech koniecznie Pan da. Uważam, że to jedna z najpiękniejszych rzeczy w zbiorku. Bardzo pięknie proszę.